W nocy z 10 na 11 września 2024 roku doszło do katastrofy mostu Caroli (Carola-Brücke) w Dreźnie. W Polsce rozpoczynała się wtedy powódź, więc przykryła medialnie zawalenie się tego mostu.
W środku nocy fragment konstrukcji runął do rzeki Łaby, odcinając Drezno od jednej z kluczowych przepraw komunikacyjnych. Badania jeszcze trwają, ale to mogła być korozja zbrojenia konstrukcji sprężonej. W takim przypadku nie ma symptomów przed nagłym runięciem mostu (trudno oszacować skalę korozji). Takich mostów również w naszym kraju są setki.
Tu artykuł o kolejnym zagrożonym, kluczowym moście, który jeszcze się nie zawalił.
Powyżej: Most Caroli na 3 miesiące przed katastrofą.
Leży mi odpowiedzialność zamawiającego, który organizuje przetarg na podobny most gdzieś w Polsce i będzie skąpił na ochronie przed degradacją, gdy jeszcze można podjąć działania wydłużające życie takiego obiektu. Taki zamawiający mógłby też zdecydować o innej konstrukcji, nawet bardzo trwałej, ale raczej nie będzie to najniższy koszt, zresztą skutki takiej decyzji pojawią się po wielu, wielu latach.
Napisałem skąpi, nie dla tego, że ma złą wolę, tylko na przykład przepisy (n.p. kryterium najniższej ceny) zmuszają - go czy ją do takiej decyzji.
Jeśli uważasz, że w Dreźnie sprawdzają teraz, w archiwach decyzję urzędników podjęte o takiej, a nie innej konstrukcji i późniejszych oszczędnościach na ochronie przeciwkorozyjnej, to ja nie mam złudzeń. Minęło przecież pięć dekad, niektórzy decydenci już nie żyją. Długi czas wydaje się przykrywać odpowiedzialność w takich sytuacjach.
Jeszcze jedno pytanie - co jest dla środowiska lepsze - budować nowy most co 50 lat zamiast starego, czy zrobić tak, jak kiedyś Rzymianie - coś co wytrzyma kilkaset lat?
Odpowiedź wcale nie musi być taka łatwa. Kto wie jaki most będzie potrzebny za 50 lat i czy w ogóle będzie potrzebny? Do tego dochodzi uwzględnienie kosztu obsługi długu, bo który inwestor nie pożycza na takie przedsięwzięcia? Z punktu widzenia emisji CO2, solidne budowanie wydaje się bardziej przyjazne klimatowi, niż budowanie co kilka dekad kolejnego obiektu. Tylko kogo się z emisji rozlicza?
Urzędnik: "po mojej kadencji niech się wali i pali, byle nie w trakcie lub zaraz po - gdyby następca chciał mnie rozliczyć".
To nie jest autentyczny cytat, tylko skrócona wersja tego, jak mam wrażenie po wielu rozmowach funkcjonują urzędnicy, szczególnie ci, którzy podejmują decyzje mające wieloletnie skutki. Moim zdaniem wymuszają to przepisy.
Właściwie to nie musi być urzędnik, to może być także prywatny deweloper, który planuje obiekt odsprzedać za 5 lat i woli dziś zaoszczędzić 5 złotych, bo późniejsze naprawy wynikające z tej oszczędności - już za pół miliona, to nie będzie jego koszt.
Znam bardzo zacnych i mądrych urzędników, pewnie to większość, ale gdy taka osoba stoi przed wyborem skutków natychmiastowych oraz bardzo odwleczonych w czasie, to raczej zajmie się tymi szybkimi konsekwencjami - na przykład zdecyduje się zmieścić w ciasnym, choć arbitralnie ustalonym budżecie. Wybierze też ofertę z najniższą ceną, bo wówczas nie musi się nikomu tłumaczyć. A gdyby urzędnik musiał patrzeć i analizować w długim horyzoncie czasowym?
Oglądałem kiedyś analizę zakupu nowych tramwajów dla Mediolanu. Użyto analizy Life Cycle Costing (LCC) zakładając długość funkcjonowania taboru przez 40 lat. Sprawdzano ile milionów razy będą otwierane drzwi wagonu i jak często będzie trzeba je naprawiać. Oprócz drzwi było oczywiście wiele innych elementów i ostatecznie najtańsza oferta to były tramwaje najdroższe w zakupie, ale łącznie z eksploatacją, serwisem i złomowaniem – najtańsze.
Ostatnio w mediach można było usłyszeć, że koszt zakupu czołgu czy helikoptera to tylko jakieś 30% całej ceny, bo resztę pochłonie umowa serwisowa.
Analizy LCC, Whole Life Costing czy Most Economically Advantageous Tender (MEAT) są znane, ale wymagają wysiłku w przygotowaniu i można się w nich pomylić. Przede wszystkim nie są obligatoryjne.
Przyzwyczajenia urzędników w wielu miejscach należą, moim zdaniem, jeszcze do epoki najtańszej cenowo oferty, bez zbytniego patrzenia na dalsze konsekwencje. Widziałem gwarancje wydłużane do 10 lat, ale dla mostu czy drogi, to nie jest wystarczający okres. Prawdopodobnie urzędnik by zastosować analizę LCC musiałby napisać pismo, bronić takiego stanowiska czyli ryzykować. Bardziej racjonalne w takiej sytuacji jest - nic nie robić.
Stalowe zbrojenie, może skorodować i spowodować katastrofę już po 15 latach lub dopiero po 70, w zależności od tego, czy inwestycja uwzględniała to, że sypiemy sól na drogi zimą i mgiełka ze słonej wody dostaje się w każdy zakamarek mostu w pobliżu drogi. Oczywiście to nie jest jedyny czynnik.
Oto konkretne narzędzie na które zwrócił mi uwagę @Konrad Klepacki - Total Cost of Ownership (TCO) czyli koszty wybudowania + użytkowania + rozbiórki.
Jeśli policzyć TCO/rok dla mostu który kosztował 22 mln PLN, utrzymanie będzie kosztowało łącznie 5 mln a rozbiórka 8 mln (przyjmijmy, że te koszty to Net Present Value, czyli jest uwzględniona wartość pieniądza w czasie) i ten most przetrwa 50 lat to 35 mln/50 lat = 0,7 mln/rok.
Dla porównania - most, który wytrzyma 200, lat a jego budowa jest droższa o 5 mln (reszta taka sama) to będzie tylko 0,2 mln na rok. Oczywiście nikt nie wie czy po drodze nie będzie kilku wojen, które zniszczą most lub w Europie nie da się mieszkać i nikt z mostu nie będzie korzystał.
Dla kogoś, kto nie ma jeszcze 30 lat, okres połowy stulecia wydaje się wiecznością, dla tych jednak, którym bliżej do wieku emerytalnego, jest to całkiem realny i wcale nie odległy termin, most w Dreźnie miał właśnie 50 lat i niewielkim kosztem można było kiedyś znacząco wydłużyć jego życie. Gdy ten wczesny czas upłynął, pozostają już tyko kosztowne, oraz bardzo kosztowne sposoby wzmacniania mostu. Niestety zawiodły z powodu opóźniania, na szczęście nikt nie zginął.
Powyżej: Inny most, który zawalił się na pewno z winy korozji lin nośnych i braku ich konserwacji. Zgineły 43 osoby, Genua, 2018. Zbudowany dwa lata później nowy most w Genui jest wyposażony w czujniki i roboty, poprzez które prowadzony jest monitoring jego stanu.
Czy nie jest jednak tak, że jeśli jest nowy most, to polityk czy urzędnik może się czymś konkretnym pochwalić, a wydłużanie życia mostu nie jest tak spektakularne? A gdyby celebrować przejście przez okres przewidzianej przydatności i uzyskanie zgodny na kolejne lata użytkowania?
Powtórzę, że z punktu widzenia śladu węglowego podejście Rzymian wydaje się lepsze – zbudować raz - i stoi nawet dwa tysiące lat. W przypadku budowy kolejnego mostu co 50 lat, mimo częściowego odzysku starego betonu i części stali, każda taka budowa to ogromne emisje wspierające efekt cieplarniany naszej planety.
Weźmy teraz ślad węglowy pewnego mostu w jego budowie, utrzymaniu i rozbiórce jako 500 kt. Jeśli okres życia mostu to 50 lat, to przypada 10 kt/rok. Dla mostu, którego ślad węglowy wynosi 600kt, ale okres życia to 200 lat, to rocznie przypada tylko 3 kt. Warto to jeszcze porównać z emisjami spowodowanymi objazdami, gdy most nie jest przejzedny.
Ale jeśli nikt urzędników ze śladu węglowego danej inwestycji w czasie nie rozlicza, to raczej nie będzie to uwzględniane.
Urzędnik musi patrzeć na przepisy. Zmiana przepisów to duża sprawa, lecz możliwa. Sprzyjają temu kolejne regulacje EU związane z zielonym ładem. Słyszałem, że już w 2027 roku będzie trzeba raportować emisję przy większych inwestycjach. Nic nie wiem jednak, o liczeniu śladu węglowego rocznie lub TCO rocznie.
Jeśli jednak chodzi o sam koszt obiektu, który może funkcjonować dłużej to pamiętam rozmowę z pewnymi projektantami mostów. Wspominali, że ochrona katodowa zbrojenia konstrukcji jest eliminowana przez zamawiających urzędników w pierwszej kolejności, a przecież w stosunku do swojej ceny potrafi wydłużyć życie obiektu o wiele lat chyba najniższym kosztem. Czy nie jest jednak tak, że długi termin skutków decyzji nie jest w tym wszystkim najważniejszy?
Decydenci nie muszą i zwykle nie są inżynierami specjalizującymi się w zagadnieniach trwałości mostów czy innych inwestycji, ale przecież od tego mają specjalistów i rady ekspertów, by podejmować przemyślane decyzje. No chyba że ktoś prosi specjalistę o ekspertyzę, pod z góry założoną decyzję.
Kiedy indziej rozmawiałem z bardzo doświadczonym budowniczym dróg. Uważa, że zamawiający drogę, gdy uzyskuje dla niej 10 lat gwarancji to myśli, że droga jest już wieczna, a przecież przy założonych warunkach można przewidzieć czy będzie trzeba ją remontować po 15 czy 25 latach. To są ogromne różnice, przy czym nie aż tak dużym kosztem można wydłużyć życie infrastruktury nawet do stu lat. Istnieją przecież zbrojenia niemetaliczne, które po prostu nie korodują. Nie trzeba zastanawiać się nad karbonatyzacją betonu (skutkuje zmniejszaniem pH i w ten sposób cofa warstwę chroniącą stal zbrojeniową przed korozją) i kolejnymi kwestiami.
Wisienka na torcie - świadomy dostawca coś jednak może zrobić z tym, że zamawiający wybiera mniej mądrą opcje. Proszę rozważyć napisanie listu - ekspertyzy mówiącego o zagrożeniach i szansach danych rozwiązań. Czy urzędnik gdy ma się podpisać, że zapoznał się, to nadal podejmie tą bardziej ryzykowną ścieżkę?
Wylałem swoje frustracje na mentalny konserwatyzm środowiska związanego z inwestycjami. Liczę na zmiany w prawie, które spowodują konieczność uwzględniania śladu węglowego inwestycji, lecz czy będzie tam też uwzględniany długi czas istnienia obiektu?
Chciałbym trwałej infrastruktury, przecież ona jest finansowana także z moich podatków, denerwuje mnie marnotrawstwo. A Was?
Ktoś coś wie w tym temacie i chciałby skomentować?